środa, 19 października 2016

Opowieść o miłości silniejszej od śmierci- "Ślady małych stóp na piasku"- Anne-Dauphine Julliand

Cześć, przychodzę do Was z samego rana z recenzją zdaje się nietypowej książki. Jest ona inna niż pozostałe. Ma inne zadanie do spełnienia. To książka, która ma dać nadzieję i pokazać, że gdy zdaje się, że człowiek jest już bezsilny nadal może mieć coś, co będzie go trzymać przy życiu. Ma pokazać, że ludzie są w stanie wszystko przetrzymać. Muszą tylko odkryć siłę miłości.

"Ślady małych stóp na piasku"- Anne-Dauphine Julliand

Polski tytuł: Ślady małych stóp na piasku
Oryginalny tytuł:
Deux petits pas sur le sable mouillé
Autor:
Anne-Dauphine Julliand
Liczba stron:
224
Wydawnictwo:
Św. Wojciech
Data wydania:
15.10.2012

Kategoria:
literatura współczesna
Opis:
„Leukodystrofia metachromatyczna… Co za barbarzyńska nazwa! Nie do wymówienia. I nie do przyjęcia. Podobnie jak choroba, która się za nią kryje. Nazwa zupełnie niepasująca do mojej księżniczki, która stoi teraz przy drzwiach i klaszcząc w rączki, dopomina się o tort i świeczki. Na ten widok pęka mi serce. To nie do zniesienia. Moja pełna życia córeczka może umrzeć. Nie tak wcześnie. Nie teraz. Jeszcze przez chwilę powstrzymuję łzy – przytulam ją i włączam ulubioną kreskówkę. Zamykam drzwi. Thaïs uśmiecha się do mnie.”
Historia zaczyna się na plaży, kiedy Anne-Dauphine zauważa, że jej córeczka lekko powłóczy nóżką, a jej chód jest nieco chwiejny.
Po serii badań lekarze stwierdzają, że ThaÏs cierpi na rzadką chorobę genetyczną, leukodystrofię metachromatyczną. Dziewczynce, która właśnie obchodzi swoje drugie urodziny, zostało zaledwie kilka miesięcy życia. Autorka składa swojemu dziecku obietnicę: „Będziesz miała piękne życie. Nie takie, jak inne małe dziewczynki, ale życie, z którego będziesz mogła być dumna. Życie, w którym nigdy nie zabraknie ci miłości”.
Niniejsza książka – świadectwo matczynej miłości i zaangażowania – opowiada o tym, w jaki sposób rodzice, rodzina, niania i przyjaciele spełnili złożoną ThaÏs obietnicę.



Przyznam na początku, że to najtrudniejsza recenzja jaką do tej pory przyszło mi napisać i zadaje się, że nie będę w stanie jej stworzyć. Powodów jest kilka: brak słów by wyrazić to, co czuję po jej przeczytaniu i łzy napływające do oczu na samą myśl o formułowaniu tekstu o historii tak dramatycznej, poruszającej i pięknej zarazem.
O czym książka opowiada streszczać nie będę, bo opis mówi wszystko. Co bym zrobiła, gdyby to mnie spotkała taka sytuacja? Nie mam pojęcia. Nawet nie wyobrażałam sobie, że można podejść do tego problemu w taki sposób jaki prezentują bohaterowie utworu. Nie załamują się ani na moment. Uważają, że są szczęśliwi. Potrafią z tym żyć. Czy może być coś piękniejszego niż pokonanie własnych lęków, by dać dzieciom normalne życie?  Genialna postawa wywyższyć dobro dzieci nad własne i żyć jak każda inna rodzina. To szokowało mnie w tej lekturze najbardziej, bo nie wiem czy miałabym tyle siły by przez to przejść. Jak widać, miłość rodzicielska jest niewyobrażalnie duża, nie da się jej opisać żadnymi słowami. 
Właśnie o tym jest ta książka. Nie o chorobie, strachu i problemie. Ten utwór wbrew pozorom nie jest smutny. Fakt, budzi emocje, porusza, wywołuje łzy, ale nie smuci. On daje ogrom nadziei. Pokazuje, że wszystko jest do przeżycia, że nie ma rzeczy niemożliwych, że każdej sytuacji można być szczęśliwym, że w największej tragedii można znaleść dobrą stronę medalu. Ta książka uczy wiary w ludzi. Pokazuje, że miłość jest silniejsza niż najstraszniejsza choroba, a co najważniejsze widać w tej powieści, że niesprawny człowiek, pozbawiony wszelkich zmysłów nadal jest człowiekiem. Nawet jeśli nie ma czucia to uczucia jednak posiada. Ciało nie funkcjonuje, umysł wysiada, ale jakaś podświadomość trwa dalej. 
Ja kłaniam się autorce za to, że w tak lekki sposób przybliżyła mi tę historię. Pisze ona świetnie, książkę czyta się szybko i przyjemnie. Jednocześnie trzeba się przy niej niekiedy zatrzymać by uporządkować swoje myśli i wydobyć z siebie kilka refleksji. Dziękuję Pani Julliand za nadzieję, którą we mnie obudziła.
Gorąco polecam tę książkę. Uważam, że jest to powieść, którą każdy powinien przeczytać by na nowo uwierzyć w człowieczeństwo, by zrozumieć, że miłość jest silniejsza niż śmierć.

Uff... Udało się. Coś tam napisałam. Przepraszam jeśli ta recenzja jest zbyt emocjonalna, króka i nieskładna, ale nie potrafię inaczej w przypadku tego utworu.

Co sądzicie o tej powieści? 

5 komentarzy:

  1. Czytałam ją nieraz. Historia trudna, ale warta przeczytania. Podziwiam rodziców, na prawdę. Napisać książkę - to jedno, ale mówić o tym, w sposób naturalny - to drugie. Zachęcam do obejrzenia filmiku z wywiadu z nimi.
    Co innego jest, gdy czyta się to z punktu widzenia osoby kompletnie nie w temacie tej choroby. Ja w temacie byłam, wiedziałam jaki będzie koniec. Nie polecam tego uczucia.
    Poza tym, w zeszłym roku wyszła druga książka "Wyjątkowy dzień" - dalsza historia Thias. Mam ją, jeśli byś chciała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fakt, mówią o tym tak jakby to była codzienność, zero skrępowania- doceniam to.
      dziękuję, ale drugą część mam już za sobą ;)

      Usuń
  2. Po samym opisie wiem, że książka skonczy się emocjonalnym wodospadem łez. Nie wiem czy na chwile obecną chcę dokładać sobie smutnych myśli... przeczytam, ale zapewne na wiosnę.
    Pozdrawiam,
    Zaczytana Wiedźma
    ZaczytanaWiedźma.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. łzy się pojawią, ale trudno mi powiedzieć dlaczego. To nie są łzy smutku, raczej bezradności.

      Usuń

Jest mi niezmiernie miło, że odwiedziłeś/aś mojego bloga. Mam nadzieję, że podzielisz się ze mną swoją opinią o poście.
Just & Books zaprasza częściej.