Witajcie kochani, postanowiłam nieco rozszerzyć tematykę bloga. Chcę tu pisać nie tylko o prowadzeniu domu, ale też o moich pasjach: fotografii, siatkówce, jeździe konnej i książkach. Pozwoli mi to na częstsze publikacje. Dziś jednak będzie post z zupełnie innej beczki, a mianowicie o oddawaniu krwi. Skąd ten pomysł? Stąd, że dziś po raz drugi zostałam dawcą.
Żebyście zrozumieli jak wielkie ma to dla mnie znaczenie początkowo muszę się z Wami podzielić moją "miłością" do igieł. Miłością w cudzysłowu, bo po prostu ich nie nawiedzę. Nie, to złe słowo. Ja się ich panicznie boję. Na prawdę boję się każdej igły, szpilki, pinezki a nawet cyrkla... Ukłucie wywołuje u mnie ogromny lęk. Mam to szczęście, że nigdy nie dostawałam zastrzyków. Zdarzyły się tylko dwa pobrania krwi do badania, wkłucie wenflonu tuż przed operacja, gdzie pamiętam to przez mgłę, bo byłam nieprzytomna z bólu i drugie wkłucie wenflonu tym razem już w pełni mojej świadomości do wykonania, którego były potrzebne 4 pielęgniarki i moja mama. Zwykła próba ukłucia mnie przez kolegę szpilką dla żartu kończy się krzykiem, czasem płaczem a niekiedy nawet dusznościami. To się chyba nazywa Aichmofobia. Co wszystkich dziwi najbardziej? Moja babcia i mama to pielęgniarki. Śmiech na sali kiedy w szpitalu przy obecności mamy usłyszeli, że tak się boję.
Dlaczego o tym piszę? Bo chcę Wam pokazać, że ten strach można pokonać. Pierwszy raz doszło do tego tuż po moich 18nastych urodzinach. Kiedy to spontanicznie zachciałam mieć kolczyk w pępku. Bałam się mocno, a towarzysząca mi przy zabiegu koleżanka miała niezły ubaw widząc moją minę na widok ostrego narzędzia. Jednak zależało mi na tym do tego stopnia, że postanowiłam się poświęcić. W końcu to tylko kilka minut histerii, a pięknie zakolczykowany brzuch będzie mnie cieszył na dłużej. Zdarzenie to przyczyniło się do skłonienia mnie do oddawania krwi.
Mój tata jest honorowym dawcą od kilku lat. Zawsze mówił, że jak będę dorosła to pojadę oddać krew z nim. A ja broniłam się, bo są tam najgrubsze igły jakie znam. Jednak chciałam to zrobić. Honorowi dawcy są dla mnie bohaterami.
Argument, że skoro wytrzymałam ukłucie w brzuch to i tu dam radę definitywnie zakończyło proces zastanowień. Postanowiłam, że spróbuję. Pierwszy raz pojechałam z tatą do punktu krwiodawstwa w listopadzie. Stresowałam się już dzień wcześniej. Jednak spotkałam tam tak pozytywnych ludzi, że nie miałam czasu by myśleć o bólu. Tak mnie zagadano, że nawet się nie zorientowałam kiedy pielęgniarka nakłuła mi palec by zrobić morfologię. Uprzedzono mnie, że po pierwszym razie mogę się gorzej poczuć. Wtedy panowie przebywający ze mną na salę uznali, że taką ładną dziewczynę chętnie będą ratować, więc zaczęłam się śmiać i naprawdę nie poczułam kiedy wkłuto mi igłę. Krew zleciała szybko i faktycznie zrobiło mi się słabo, ale bardzo szybko opanowano całą sytuacje i po krótkim odpoczynku wróciliśmy do domu.
Panująca tam atmosfera tak mi się spodobała, że postanowiłam bywać tam regularnie. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to to, że krwiodawców naprawdę bardzo się ceni. Pielęgniarki są miłe i uśmiechnięte. Chętnie pomogą i odpowiedzą na wszystkie pytania.
Otrzymanie po pewnym czasie sms'a o treści "(...) dzięki Pani pomocy udało się uratować czyjeś życie" było bardzo budujące i nie mogłam się doczekać kolejnej wizyty.
Piszę to wszystko, bo oddawanie krwi jest "mega" ważne. Zastanawiałam się nawet czy nie powinno być obowiązkowe. Sama dziś byłam świadkiem próby załatwiania najbardziej potrzebnej krwi 0-. To nie jest takie proste. Tych jednostek ciągle brakuje, a są one bardzo potrzebne by ratować ludzkie życie. Oddanie krwi nic nas nie kosztuje, a może pomoc.
Jeśli to Cię nie przekonuję to pomyśl o tym, że kiedyś ktoś Ci bliski może tej krwi potrzebować. Jako krwiodawca nie masz problemu z załatwieniem jej. Jedna karteczka i krew będzie dostępna. Można patrzeć jeszcze bardziej egoistycznie jeśli Ty będziesz jej potrzebował dostaniesz ją w 100%. Nie ma możliwości by honorowemu dawcy odmówiono takiej pomocy.
Jeśli nie masz przeciwwskazań zdrowotnych, Twoje poglądy lub wiara nie zabraniają Ci tego czynu to oddaj krew. Nie musisz tego robić regularnie, ale zawsze warto spróbować. Może poczujesz ten sam pociąg do ratowania życia, co ja. Tylko nie mów, że się boisz. Jeśli ja się przełamałam to wiem, że każdy jest w stanie to zrobić.
Oddaje krew od osiemnastych urodzin. Poszłam miesiąc po urodzinach, bo wcześniej zawsze było jakieś "ale" albo szkoła mnie nie puszczała. ale jestem aktualnie po trzech oddaniach i szykuję się już na następne, chociaż jak narazie czekam, bo gdyby czasem moja mama jeszcze potrzebowała krwi, to w końcu będę mogła ją dla niej oddać [leży w szpitalu od trzech tygodni, ale jest już znacznie lepiej] i wiem jak to jest potrzebować krwi. Dlatego naprawdę jeśli tylko jesteście zdrowi i spełniacie kryteria oddawajcie krew bo to nic nie kosztuje! A tak jak napisała Monika, czekają Was w głównej mierze miłe pielęgniarki i przyjemna atmosfera. A dla Ciebie Moniko wielkie gratulacje, że się odważyłaś oddać krew. Mnie dwa razy robiło się słabo, za drugim razem za szybko się podniosłam i straciłam na moment przytomność. Ale za trzecim razem nawet nie zakręciło mi się w głowie. ;) I ja również mam to we krwi, ponieważ Tata jest zasłużonym dawcom krwi, z odznaką i w ogóle ponad 30 litrów krwi jak się nie mylę oddał. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
do oddawania krwi chyba trzeba się przyzwyczaić. Ja też zasłabłam, ale to dlatego, że mam bardzo szybki przepływ i oddałam krew w nieco ponad 3 min. Już dziś wiem, co robić by unikać takich sytuacji i to też jest zasługa przyjemnego personelu, z którym obie miałyśmy do czynienia. I dobrze, że rodzice dają przykład. Jak widać jak ma się w rodzinie dawce to aż samo kusi by podzielić jego los ;)
Usuń